- Zobaczycie, pociąg do Kapitolu jest bombowy! - Piszczy Rita.
Siedzimy w samochodzie, który wiezie nas powoli na dworzec. Moje palce zaciskają
się na dłoni malutkiej Cathy, która chlipie cichutko, wtulona w moje
ramię. Przed oczami mam widok bladej twarzy Chelsea, kiedy patrzyła
jak jej siostra weszła na podest i ledwo zauważalnie dla innych ścisnęła
skrawek mojej szarej sukienki. W moich uszach nadal rozbrzmiewa płacz
Pierre, kiedy przyszła pożegnać się ze mną do pałacu.
Jest mi tak źle, że nie mogę się cieszyć chociażby z tego, że żadnego z
trójki chłopaków nie znałam i nie żal będzie mi ich zabić.
Shane Filim, Philip Crawford i Gregory Tickle - trzej dobrze zbudowani
chłopcy, z pewnością przygotowani na igrzyska, co zmniejsza szanse na
to, że uda mi się wrócić z Cathy do domu.
Co
prawda mój humor nieco się poprawia, kiedy słyszę, że z jednego dystryktu może być
trzech zwycięzców, ale wolę nie świętować za wcześnie. W końcu nie wiem nic o innych trybutach.
Szczerze mówiąc nie wiem, czego mam się spodziewać.
Siedemdziesiąt dwa.
Ta liczba przesłania wszystkie inne myśli, jest jak czarny welon, przez który widzę jak przez gęstą mgłę. Jestem w stanie myśleć tylko o niej, o siedemdziesięciu wrogach, z którymi przyjdzie mi się zmierzyć. Siedemdziesięciu dwóch trybutów, w tym osiemnastu zawodowców...
Wzdrygam się. Cathy to zauważa, bo na chwilę podnosi wzrok i patrzy na mnie pytająco. Macham tylko głową, dając jej do zrozumienia, że nic się nie stało i odruchowo przyciskam ją mocniej do swojego boku. Mogłoby się wydawać, że już teraz próbuję ochronić małą przed Kapitolem.
Może i tak jest.
Po kilkunastu minutach - tak mi się bynajmniej wydaje - dojeżdżamy na dworzec. Wysiadając z samochodu przesuwam wzrokiem po twarzach zebranych ludzi z dystryktu. Są niemal wszyscy. William. Chelsea. Mama i...
Pierre.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Lekko przygryzam dolną wargę i zerkam na Ritę. Wychodzi drugimi drzwiczkami samochodu i aktualnie siłuje się z dużą peruką, której kosmyki zaczepiły się o jakiś dziwny pręcik. Korzystam z tej chwili nieuwagi ze strony organizatorki i biegnę do siostry. Dzieli nas tylko kilka metrów, może pięć. Stawiam jak najdłuższe kroki, chcąc szybko pokonać dzielącą nas odległość. Cztery metry. Trzy i pół. Dwa i pół...
Strażnicy reagują z lekkim opóźnieniem. Pierwszy z nich biegnie w moją stronę, ale ja nie zwracam na niego uwagi. Metr. Jeden, jedyny metr dzieli mnie od Pierre.
Nagle czyjeś ręce zaciskają się na moich nadgarstkach i szarpią mocno do tyłu. Znowu odległość pomiędzy mną a siostrą się zwiększa. Czuję łzy napływające mi do oczu. Wyrywam strażnikowi rękę i wyciągam ją w stronę siostry, ona robi to samo. Ręce mężczyzny oplatają mnie w pasie i ciągnął w stronę pociągu. Wiem, że zaraz stracę przewagę, słyszę krzyki Rity.
- Co ty wyprawiasz?! Głupia dziewucho! Wsiadaj do pociągu!
Odwal się, myślę.
Czuję coś zimnego w dłoni. Nie mam pojęcia co to, ale już nie mam siły walczyć ze strażnikami. Już zaczynam poddawać się ich woli, kiedy coś kuje mnie w ramię. Wszystko zaczyna się rozmazywać. Zaciskam pięści i tracę przytomność.
Siedemdziesiąt dwa.
Ta liczba przesłania wszystkie inne myśli, jest jak czarny welon, przez który widzę jak przez gęstą mgłę. Jestem w stanie myśleć tylko o niej, o siedemdziesięciu wrogach, z którymi przyjdzie mi się zmierzyć. Siedemdziesięciu dwóch trybutów, w tym osiemnastu zawodowców...
Wzdrygam się. Cathy to zauważa, bo na chwilę podnosi wzrok i patrzy na mnie pytająco. Macham tylko głową, dając jej do zrozumienia, że nic się nie stało i odruchowo przyciskam ją mocniej do swojego boku. Mogłoby się wydawać, że już teraz próbuję ochronić małą przed Kapitolem.
Może i tak jest.
Po kilkunastu minutach - tak mi się bynajmniej wydaje - dojeżdżamy na dworzec. Wysiadając z samochodu przesuwam wzrokiem po twarzach zebranych ludzi z dystryktu. Są niemal wszyscy. William. Chelsea. Mama i...
Pierre.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Lekko przygryzam dolną wargę i zerkam na Ritę. Wychodzi drugimi drzwiczkami samochodu i aktualnie siłuje się z dużą peruką, której kosmyki zaczepiły się o jakiś dziwny pręcik. Korzystam z tej chwili nieuwagi ze strony organizatorki i biegnę do siostry. Dzieli nas tylko kilka metrów, może pięć. Stawiam jak najdłuższe kroki, chcąc szybko pokonać dzielącą nas odległość. Cztery metry. Trzy i pół. Dwa i pół...
Strażnicy reagują z lekkim opóźnieniem. Pierwszy z nich biegnie w moją stronę, ale ja nie zwracam na niego uwagi. Metr. Jeden, jedyny metr dzieli mnie od Pierre.
Nagle czyjeś ręce zaciskają się na moich nadgarstkach i szarpią mocno do tyłu. Znowu odległość pomiędzy mną a siostrą się zwiększa. Czuję łzy napływające mi do oczu. Wyrywam strażnikowi rękę i wyciągam ją w stronę siostry, ona robi to samo. Ręce mężczyzny oplatają mnie w pasie i ciągnął w stronę pociągu. Wiem, że zaraz stracę przewagę, słyszę krzyki Rity.
- Co ty wyprawiasz?! Głupia dziewucho! Wsiadaj do pociągu!
Odwal się, myślę.
Czuję coś zimnego w dłoni. Nie mam pojęcia co to, ale już nie mam siły walczyć ze strażnikami. Już zaczynam poddawać się ich woli, kiedy coś kuje mnie w ramię. Wszystko zaczyna się rozmazywać. Zaciskam pięści i tracę przytomność.
***
- Aurelia...?
Odruchowo zaciskam mocniej pięści. Wiem, że coś trzymam, coś od Pierre...
Nie wyczuwam nic.
Podrywam się gwałtownie, co wywołuje zawroty głowy.
- Spokojnie. Nic Ci nie jest... - kojący głos Cathy mnie uspokaja. Kładzie swoją dłoń na mojej klatce piersiowej i zmusza mnie do ponownego położenia się.
Prawie nic nie pamiętam. Wiem jedynie, że szarpałam się ze strażnikami i że wzięłam coś od Pierre. Nie miałam pojęcia po co i dlaczego, ale nie chciałam sobie zawracać tym głowy. Rozglądam się po pomieszczeniu. Ściany są wyłożone ciemnoczerwoną tapetą, na podłodze leży brązowy dywan z długim włosiem. Jest tylko jedno okno, tuż nad miękkim łóżkiem, na którym leżę. W pokoju jest tylko jakaś dziwna szafa i lustro.
- Gdzie jestem? - pytam lekko zachrypniętym głosem.
- W pociągu. - Odpowiada Cathy, zgarniając mi włosy z czoła. - Byłaś nieprzytomna przez dwie godziny.
Marszczę lekko brwi.
- A co z Pier...?
- Pierniczkami? - Urywa moje pytanie i patrzy na mnie znacząco. W pokoju był podsłuch. - Spokojnie łakomczuchu, zaraz po nie pójdę. - Uśmiecha się lekko. Wychodzi i zamyka za sobą drzwi.
Podpieram się na łokciach i siadam. Wyglądam przez okno. Krajobraz przesuwa się zdecydowanie za szybko. Mogłam rozpoznać jedynie pojedyncze drzewa, które były najbliżej. Dalej była już tylko jednolita masa kolorów.
Ściemniało się.
Zsuwam z siebie czerwoną kołdrę i wstaję. Przez ułamek sekundy tracę równowagę i opieram się o ścianę. To, co podali mi strażnicy, działało nadal.
Słyszę, że drzwi się otwierają. Patrzę w tamtą stronę, oczekując, że ujrzę Cathy lub Ritę.
Mylę się. W drzwiach stoi ktoś inny.
- Spokojnie. Nic Ci nie jest... - kojący głos Cathy mnie uspokaja. Kładzie swoją dłoń na mojej klatce piersiowej i zmusza mnie do ponownego położenia się.
Prawie nic nie pamiętam. Wiem jedynie, że szarpałam się ze strażnikami i że wzięłam coś od Pierre. Nie miałam pojęcia po co i dlaczego, ale nie chciałam sobie zawracać tym głowy. Rozglądam się po pomieszczeniu. Ściany są wyłożone ciemnoczerwoną tapetą, na podłodze leży brązowy dywan z długim włosiem. Jest tylko jedno okno, tuż nad miękkim łóżkiem, na którym leżę. W pokoju jest tylko jakaś dziwna szafa i lustro.
- Gdzie jestem? - pytam lekko zachrypniętym głosem.
- W pociągu. - Odpowiada Cathy, zgarniając mi włosy z czoła. - Byłaś nieprzytomna przez dwie godziny.
Marszczę lekko brwi.
- A co z Pier...?
- Pierniczkami? - Urywa moje pytanie i patrzy na mnie znacząco. W pokoju był podsłuch. - Spokojnie łakomczuchu, zaraz po nie pójdę. - Uśmiecha się lekko. Wychodzi i zamyka za sobą drzwi.
Podpieram się na łokciach i siadam. Wyglądam przez okno. Krajobraz przesuwa się zdecydowanie za szybko. Mogłam rozpoznać jedynie pojedyncze drzewa, które były najbliżej. Dalej była już tylko jednolita masa kolorów.
Ściemniało się.
Zsuwam z siebie czerwoną kołdrę i wstaję. Przez ułamek sekundy tracę równowagę i opieram się o ścianę. To, co podali mi strażnicy, działało nadal.
Słyszę, że drzwi się otwierają. Patrzę w tamtą stronę, oczekując, że ujrzę Cathy lub Ritę.
Mylę się. W drzwiach stoi ktoś inny.
Kto do niej przyszedł?? Błagam, nie każ mi czekać znów tak długo!!!
OdpowiedzUsuńRozdział króciutki, ale to nic. Powoli się przyzwyczajam do krótkich notek na blogach :) Poza tym bardzo fajnie napisany, chyba nie mam zastrzeżeń.
kolejny pojawi się szybciej niż ten, prawda? Proooszę!
Czekam na 4. ^^
Pozdrawiam cieplutko
Zuza ;*
Już myślałam, że Aurelia dobiegnie do Pierre! Niestety...Rozdział krótszy, jednak i tak bardzo ci się udał ;) Uważaj tylko na powtórzenia i CZAS! Wiadomo, piszesz w teraźniejszym, jednak w którymś momencie wkroczył nam czas przeszły ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział i mam nadzieję, że pojawi się niedługo!
Ah ah zapomniałam!
UsuńCzy to, że z każdego dystryktu może przeżyć trójka ludzi oznacza, że Aurelia, Cathy i powiedzmy jakiś chłopak, w którym zakocha się główna bohaterka- przeżyją i wygrają? To by było pisane pod oryginał...
Wspaniały rozdział mimo paru błędów, które wychwyciłam .. Fajnie się czyta, ale szkoda, że taki krótki.
UsuńMimo to zainteresowałaś mnie postacią Aureli ..
Kto będzie tym " kimś innym " ?
Czekam na NN <3
I jak mówiłam jest u mnie zasada - Jeżeli podajesz mi link do swojego bloga i chcesz abym go przeczytała, oczekuję, że przeczytasz i skomentujesz mój. Amen.
przede wszystkim zaczęłam to czytać bo nowa notka jest od niedawna. inaczej w życiu nie ruszyłabym stojącej powieści. mimo podobieństwa do oryginału coś czuję, że ta historia będzie inna. mam nadzieję, że tym razem będziesz częściej pisać^^ pozdrawiam :3
OdpowiedzUsuńKocham Igrzyska Śmierci, więc już samo to sprawiło, że strasznie spodobało mi się twoje opowiadanie. Znalazłam kilka błędów, ale to nic. Rozdział krótki, ale stanowi przyjemną, szybko lekturę :) Lubię twoją główną bohaterkę.
OdpowiedzUsuńNiecierpliwie będę czekać na 4! Pozdrowionka :D