Zmuszam się do wstania, kiedy Rita podchodzi do dużej, szklanej kuli z
tysiącami poskładanych karteczek, zależących od naszego życia. William
niechętnie wraca na drugą stronę placu, kiedy atak mi przechodzi, a
większość ludzi przestaje zwracać na nas uwagę.
Splatam swoje
palce z palcami Chelsea i przełykam głośno ślinę. Chuda, koścista dłoń
Wondeese nurkuje w morzu kartek i przez chwilę miesza w środku
dłonią, tworząc białe fale papieru. Wyciąga jeden wpis i wraca do
swojego miejsca przy mikrofonie, z szerokim uśmiechem na twarzy.
Chętnie bym jej ten uśmieszek zdarła własnymi paznokciami.
- A oto pierwsza trybutka z dystryktu dziewiątego! - Świergocze i prostuje karteczkę.
Zapada cisza.
Wydaje mi się, że każdy słyszy moje serce, które wali z całej siły w żebra, odbierając mi zdolność do oddychania.
- Solange Drake!
Dzięki Bogu, to nie ja.
Z
rzędu na samym przedzie, gdzie zbierały się same osiemnastolatki,
wyłania się wysoka dziewczyna o kruczoczarnych, falowanych włosach,
wyrazistych zielonych oczach i tajemniczym uśmiechu. Idzie pewnie w
stronę sceny z uniesionym podbródkiem - zapewne nie chce pokazać
swoim przyszłym sponsorom zapłakanej, wystraszonej dziewczyny, tylko
silną, pewną zwycięstwa kobietę.
Solange powoli podchodzi do
rozweselonej Rity. Zamieniają kilka mało znaczących zdań, po czym
Wondeese po raz drugi zanurza dłoń w dziewczęcej kuli.
Moje
serce wygrywa szarady na moich żebrach, a ja z trudem łapię
powietrze. Chelsea - która najwyraźniej to zauważa - przysuwa się do
mnie tak blisko, że stykamy się ramionami. Zapewne chce zostać
moją podpórką w razie czego, za co byłam jej dozgonnie wdzięczna.
Jednak już po kilku sekundach to ja staję się jej podpórką.
- Chelsea Waldroff!
Nie
wiem, czy mam omamy, ale przed oczami staje mi scena
umierającej na arenie Chelsea. Ten widok przyprawia mnie o dreszcze, ból
ściska mi gardło. Nie, to nie prawda. To się nie wydarzy. Kiedy w mojej głowie strzela huk armaty, budzę
się.
Moja przyjaciółka jest już w połowie drogi do sceny.
Moje następne czynności są odruchem bezwarunkowym.
-
Stop! - Krzyczę i nurkuję pod liną, dzielącą nas od "drogi" do
tarasu Pałacu Sprawiedliwości. - Zgłaszam się na trybuta! - Dodaję ciszej.
Ignoruję szepty pomiędzy ludźmi, szeroki uśmiech organizatorki i... cichy krzyk w
tłumie. Doskonale wiem, do kogo on należy, ale staram się o tym
teraz nie myśleć. Szybkim krokiem ruszam ku Ricie, chcąc sprawiać
wrażenie zdecydowanej dziewczyny, która idzie na Igrzyska, bo jej się
tak chce. Nie wiem, czy mi się to udaje, bowiem w środku
czuję przenikliwą pustkę - skutek mojego przerażenia. Zaczyna się
ssanie w żołądku, nadmierna potliwość dłoni i nerwowe mruganie
powiekami, które usilnie staram się powstrzymać.
Co ja właśnie zrobiłam?
Karcę się w duchu, że podjęłam tak pochodną decyzję. Kto zaopiekuje się mamą? A Pierre? Ona ma dopiero dziesięć lat! Nie potrafi nawet upolować malutkiej wiewiórki! Co one beze mnie poczną? Dotąd to ja byłam głównym żywicielem w rodzinie.
Teraz już mnie nie będzie.
Pierre
krzyczy po raz drugi i za plecami słyszę szamotaninę. Zapewne
chce do mnie pobiec, ale drogę zagradzają jej żołnierze z Kapitolu.
Przepraszam, Pierre.
Wchodzę
powoli po marmurowych schodkach, po czym zajmuję miejsce obok Solange.
Napotykam pełen wyrzutów i wdzięczności wzrok Chelsea i ledwo
powstrzymuję łzy cisnące mi się do oczu.
Już chcę rzucić się do ucieczki, kiedy kościste palce Wodeese zaciskają się na moim lewym ramieniu.
- Jak masz na imię, słońce?
- Aurelia Levittoux. - Mówię do mikrofonu, który mi przystawiła. Dzięki Bogu mój głos się nie trzęsie.
Rita klaszcze w dłonie.
- Świetnie! No, to pora na ostatnią dziewczynę.
Spuszczam wzrok na swoje buty. Gorzej już być nie może. Zostawiam mamę i Pierre na pewną głodową śmierć, niepotrzebnie...
Nie. To kłamstwo.
Postępuję
słusznie. Mama Chelsea nie dałaby sobie rady bez swojej córki.
Prawdopodobnie popadłaby w obłęd, tak samo jak ja, gdyby ona zginęła na
arenie...
- Cathy Waldroff!
Patrzę przerażona na
kobietę, mając nadzieję, że żartuje. Ale nie, to prawda. Jestem w
stanie zobaczyć karteczkę, na której wypisane jest imię i nazwisko
młodszej siostrzyczki Chelsea.
***
Pokój w Pałacu Sprawiedliwości jest piękny. Ściany są obklejone płomiennorudą tapetą, podłogę pokrywa miękki czerwony dywan o długim włosiu, a kanapy wyłożone są najprawdziwszym aksamitem. Nie mogę pojąć potęgi Kapitolu, ich pychy. Nie mogą nam dać chodź odrobinkę pieniędzy ze swojego bogactwa? No oczywiście, że nie. Oni pławią się w luksusie, podczas gdy nasze dystrykty umierają przez głód, zimno, choroby...
Dopisuję kolejny punkt na mojej własnej liście zakodowanej w głowie. Kapitolińscy ludzie to egoiści bez serca.
Mahoniowe drzwi za mną otwierają się z hukiem.
- Macie trzy minuty. - Instruuje strażnik i zamyka drzwi.
Pierre i mama wpadają mi w ramiona, a ja je mocno ściskam. Z trudem powstrzymuję łzy, które mojej siostrze zdobią już policzki i szyję. Ocieram je.
- Nie płacz, proszę. - Szepczę, ściskając ją jeszcze mocniej.
- Aurelio... Obiecaj mi, że wrócisz.
Patrzę jej w oczy, przepełnione bólem i strachem - zapewne ja nie wyglądam lepiej. Nie muszę doszukiwać się w nich choć iskierki nadziei, bowiem widzę ich pełno, cały ogień. Pierre naprawdę wierzy, że dam radę, że do nich wrócę. Mam zamiar bynajmniej spróbować. Nie poddam się bez walki.
- Obiecuję. - Mówię po minucie. Marnuję tyle czasu na zastanawianie się!
- Czas minął. - Warczy mężczyzna i wskazuje na wyjście.
- Mamo! - Łapię rękaw matki i patrzę na nią błagalnie. - Nie pozwól jej głodować. William wam pomoże. Pójdź dzisiaj do niego, on da Ci jedzenie. - Potok słów wypływa niespodziewanie z moich ust. Mówię szybko, ignorując zniecierpliwionego strażnika. Instruuję ją i daję rady, póki mężczyźni nie łapią kobietę za łokcie i siłą nie wynoszą z pokoju.
Znów zostaję sama, ale nie na długo.
- Chroń ją, błagam Cię. - Słyszę zaledwie po kilkunastu sekundach.
Chelsea łapie mnie za ramiona. Jej oczy są opuchnięte i czerwone, więc domyślam się, że przed chwilą była u Cathy. Już się z nią pożegnała.
Ale nadal ma nadzieję, że wróci. Ze mną, czy beze mnie.
- Nie pozwól jej zginąć. - Cedzi przez zęby. W pełni ją rozumiem. Też bym mówiła takim tonem, gdyby to ona i Pierre trafiły na Igrzyska. - Wróćcie tutaj. - Dodaje po chwili, ledwo słyszalnie.
Przylegamy do siebie, ramię w ramię, policzek przy policzku. Wybuchamy płaczem niemalże w tym samym momencie; nasze łzy mieszają się ze sobą, ciekną po naszych twarzach i szyjach, by w końcu rozprysnąć się przy spotkaniu z podłogą. Razem ze sobą zabierają minimalną część smutku i żalu, dawają nam iskierkę nadziei.
- Koniec odwiedzin.
Zanim drzwi za Chelsea zamykają się do końca, do pokoju wpada William. Nie musimy ze sobą rozmawiać - wystarcza jedno spojrzenie, a już wiedział, czego chcę. Żeby chronił mamę i Pierre, wspomagał Chelsea i... trzymał za mnie kciuki.
Obejmuję jego szyję i mocno go przytulam. Chodź jest to niemożliwe, Will dociska mnie do siebie mocniej, jakby chciał, żebym stałą się jego częścią. Poniekąd tak się czuję - jakbyśmy połączyli się ze sobą dziwną, niewidzialną więzią, której nie da się zniszczyć. Teraz istniejemy tylko my dwoje.
- William, ja....
- Ciii. - Przerywa mi w pół słowa.
Nim udaje mi się cokolwiek zrobić, przysuwa swoją twarz do mojej i łączy nasze wargi. Dziwię się co prawda, ale odwzajemniam pocałunek z równie wielką żarliwością. Wzdycha cicho, z ulgą. Nasze języki odprawiają taniec żalu, a kiedy przyjaciel w końcu się ode mnie odsuwa, czuję dziwny niedosyt, którego doznaję po raz pierwszy w życiu. Przesuwa opuszki palców po moim policzku i uśmiecha się. Nie widać w jego wyrazie twarzy żadnej radości czy wesołości.
Tylko ból.
- Dasz radę. - Szepcze jedynie i odwraca się.
Po chwili znika za drzwiami, a ja już wiem, że to koniec odwiedzin. Zostaję sama.
Och, trafiłam tutaj dzisiaj, dosłownie przed chwilą i już się zakochałam w tym opowiadaniu! Kocham Igrzyska Śmierci *,* A to opowiadanie jest na razie jako jedyne, które znalazłam o tej tematyce. :)
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł, bardzo mi się podoba jak piszesz, nie wiem co by tu jeszcze :) Śliczny szablon :)
Obserwuję, czekam na kolejny ;*
Pozdrawiam i zapraszam do siebie Zuza <3
Przeczytałam wszystko i ... Spodobało mi się ;) Wczułam się tak samo jak czytałam Igrzyska Śmierci i chcę jak najszybciej przeczytać trzeci rozdział !!
OdpowiedzUsuńTrochę szybko jak dla mnie leci akcja. To Twoja bohaterka się zgłasza o tak, szybko raz dwa. W ogóle nie wspomniałaś o losowaniu chłopaków, z tego też można było zrobić ciekawy wątek. I kto jest ta Cathy? I za dużo podobieństwa z oryginalnych Igrzysk. Czyli Ćwiek, polowania, zgłoszenia się na ochotnika.
OdpowiedzUsuńNie bierz sobie do serce, że Cię nie wiadomo jak krytykuję :)
Tak po prostu uważam, mam nadzieję, że następny rozdział mnie zaskoczy. Bo na pewno będę Cię odwiedzać :3
Zapraszam również do mnie.
http://67igrzyskaoczamijulites.blogspot.com/
Pozdrawiam i życzę dużo weny ;>
J
Zajefajny rozdział ! Zresztą pierwszy tez niczego sobie. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;d
-"Dzięki Bogu mój głos się nie trzęsie." - Ugh. Jaki to ma sens?
OdpowiedzUsuńNo cóż. Fabuła uderzająco podobna do Igrzysk. Polowania, głoszenie się na trybuta. Z tego co ja wiem (a wiem), to pierwsze ćwierćwiecze polegało na tym, że mieszkańcy każdego dystryktu wybierają dwie osoby, które mają trafić na arenę. Ale w to nie będę się wtrącać. Ciekawa jestem czy uda się wygrać naszej bohaterce (niestety widziałam tylko jednego bloga, w którym główna bohaterka umiera, co było dość ciekawe), ale podejrzewam, że wygra. Widzę tu romans! Ah, trudno teraz o przyzwoite opowiadanie o walce, walce i jeszcze raz walce! Tylko ta miłość... Co dalej? Była jakaś mała literówka, ale gdzieś mi zginęła. Hmm, to chyba tyle ode mnie. Czekam na kolejny rozdział!
Pozdrawiam! :)
Najpierw chciałam ci urwać głowę, że dwie dziewczyny z tego samego dystryktu trafiają na igrzyska w jednym roku, ale skoro to ćwierćwiecze...
OdpowiedzUsuńPoza tym perfidnie kopiujesz historię Katniss. To jest nieprzyjemne, jakbym czytała po raz drugi igrzyska śmierci. Ta, a może teraz cała trójka przeżyje? To by było dopiero. Katniss, bój się bo w tym świecie nie masz już szans na sławę!
Chyba coś Ci się pomyliło.
UsuńPrzeczytałam te rozdziały kilka razy i nie widzę, żeby gdziekolwiek coś skopiowała oprócz zgłoszenia się za PRZYJACIÓŁKĘ. Nie przypominam sobie, żeby w historii Katniss poszła ona na igrzyska wraz z siostrą swojej przyjaciółki. ;P
Następnym razem polecam dokładniej przeczytać czyjegoś bloga, zanim oskarżysz o kopiowanie.
Dziękuję za uwagę,
Alex.
Chodzi o to, że zgłasza się za kogokolwiek. Wiesz, wielkie poświęcenie itd. Po czym następna związana z nią osoba której nie może uratować...
UsuńFakt, historia trochę skopiowana z oryginału, ale mam nadzieję, że to się jeszcze zmieni.
OdpowiedzUsuńMerlinie, siedemdziesiąt dwie osoby zabijające się na Arenie!^^ Aż mi się oczy zaświeciły i mimowolnie się uśmiechnęłam. Nie żebym była jakąś sadystką, ale podoba mi się ta wizja, sama zamierzam u siebie zabić 46 osób, ale to nie to samo co ponad 70 O.o Wielbię cię za ten pomysł<3
Życzę Wesołych Świąt i pozdrawiam:)
PS. Jak dobrze, że nie było błędów ortograficznych. Masz u mnie wielki plus:)
[ginny-on-fire]
http://kosoglos.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńfajny blog i sorki za spam
Uwielbiam to <33
OdpowiedzUsuńPoczątek podobny do oryginału- bliska osoba wylosowana, główna bohaterka w akcie odwagi wstawia się za nią. Pomimo tego scenariusza twoje opowiadanie samo w sobie przyciąga- masz oryginalny styl pisania, świetne opisy uczuć. Zaskoczyło mnie natomiast to, że losuje się aż po TRZY osoby z dystryktu! Ale będzie jazda!
OdpowiedzUsuńno kolejna notka zamną hmmm a co z losowaniem chłopaków? pominęłaś to tak jakby w ogóle nie było sooo.... xd. girls hunerg games! yay! poza tym rozdział całkiem niezły, fajne rozmyślania w pokoju, nadają naturalności bohaterce aż mogłam się z nią niemal utożsamić. :3
OdpowiedzUsuń